Na pierogi do Kiekrza

Jeszcze w piątek było zimno i wietrznie. Agrafek założył się z szefem o "duże jasne", że z rajdu nici. Okazało się, jednak że szef ma układy synoptyczne i piwo wygrał. Ale warto było stracić piwo na rzecz takiej pogody. Piętnaście łazików ochoczo pomknęło trasą 11 kilometrową a pozostałych 10 członków klubu - cztery kilometry zaliczyło niespiesznym spacerkiem. Najbardziej dumni byliśmy z postawy naszego p. Sylwestra. Po niedawnym nieprzyjemnym wypadku ani słyszeć nie chciał o trasie spacerowej i dzielnie kroczył na czele wędrowców nadając szyk i wdzięk marszrucie. Ech, młodzi, uczmy się od prawdziwych turystów! Las w kędzierzawej zieleni młodych listków i nakrapiany cętkami słońca. Dróżki pachnące i pełne ptasich przekomarzanek. A my radośnie tupiemy w stronę Kiekrza. Jeszcze tylko, zupełnie malutki popas nad Jeziorem Strzeszyńskim (wiadomo parasole i małe jasne panom zapachniało.) Wreszcie mamy Kiekrz i jakby inaczej - obiadek w przytulnej restauracyjce - pierogarni. W jadłospisie odkrywamy całe "zagłębie" pierogów. Koniecznie trzeba tu zawitać ponownie na smakowite "triole". Domowa ewakuacja to już sama proza - przystanek, autobus i powrót do domu.