Karpicko poraz trzeci

I niech ktoś powie, że numerologia to niepoważna nauka. Z jej tajemnic wynika iż liczba trzy to liczba ze wszech miar szczęśliwa. Doświadczyło owej prawdy 40 klubowiczów jadąc po raz trzeci do Karpicka. Jak zwykle wszystko odbyło się niebywale sprawnie. Zapakowaliśmy bagaże do autobusu i jaaazda. W Wolsztynie sakwojaże pod odpowiedzialną opieką Mariana pojechały autobusem a turyści wolni od plecaków pomaszerowali 4 kilometry do kompleksu wypoczynkowego MONTANA. Sprawne rozlokowanie w czteroosobowych domkach, spotkanie organizacyjne, kolacyjka we własnym zakresie i wieczorny spacerek nad jeziorem. I tak minął dzień pierwszy. Dzień drugi Jemy co kto posiada w sepetach i wyruszamy do zaprzyjaźnionego muzeum-skansenu budownictwa zachodniej Wielkopolski. Tu, jak i poprzednio gościnny p. Wojtek uraczył nas pysznym chlebusiem własnego wypieku według starej recepty, smalcem ze skrzeczkami ogórkami kiszonymi w dębowej beczce, kawusią z mleczkiem i pysznym wielkopolskim plackiem drożdżowym. Pychota! Zajadamy aż się nam uszy trzęsą nie żałując sobie dokładki. Potem zwiedzamy stare kąty: chaty, stodoły i spichrze. Podziwiamy zbiory narzędzi gospodarskich i rolniczych, kuźnię i cudowny wiatrak-koźlak. Ale najwięcej radości szczególnie milusińskim: pięciolatkowi Maksiowi, oraz sześciolatkom Agnieszce i Juli przynosi wizyta u owieczek i kóz. Specjalny entuzjazm wywołuje kudłaty capik Kuba wyłudzający smakołyki. Dzieciaki na wyścigi podrzucają mu zieleninę. Zapewniwszy p. Wojtka, że powrócimy do tak przyjaznego zakątka odtrąbiamy odwrót. A przy obiedzie mała niespodzianka. W sąsiedniej salce bawią się weselni goście niemrawo wznosząc toasty na cześć nowożeńców. Pokażemy jak trzeba śpiewać sto lat i pod batutą Reni Kapustowej huknęliśmy zgodnie toast. I nawet nam nie podziękowano. Eh, ginie tradycja w narodzie! Ale nic to. Mamy swoje niespodzianki. Renia i Adam Kapustowie zapraszają nas na grilla, będą kiełbaski i pyszny chlebuś. Bawimy się świetnie! Są wspólne śpiewy Najważniejsze, ze Adam przystojny dowcipy w wykonaniu Adama i Zbyszka i oczywiście niezawodne duety i solówki Lidki i Pawła. Wieczór tak szybko upływa. Dzień trzeci. Nieco luzu, czyli zajęcia własne. Część weekendowiczów idzie do kościoła, cześć wygrzewa się na słoneczku, lub wybiera spacerek. Pełna swoboda. Po obiadku pakowanie, ostatnie pogwarki i czas wymarszu. Lżejsze o jedzonkowe zapasy bagaże ponownie pod opieką Mariana jadą na stację kolejową a my z żalem opuszczamy przyjazne Karpicko. Bo i pogoda dopisała i humory także.