A w Rudnie nadal jest cudnie /11-17 sierpień 2013
Stwierdziliśmy to osobiście odwiedzając nadjeziorny ośrodek „Wielkopolska” Do Rudna wyjechała grupa łazików spragnionych lata i nie rozczarowała się. Poza dwoma dniami w których deszczyk siąpił, w pozostałych dniach, pogoda – iście karaibska. Przezorny Paweł podał komunikat, że komary nie lubią zapachu wanilii. Wobec tego, sklepy zostały ogołocone z tej sympatycznej przyprawy a my rozsiewaliśmy kuszący aromat ciasteczek waniliowych. I jeśli to miało odstraszyć komarzyska, to skutek był odwrotny. Rzucały się na towarzystwo z zajadłością okrutną i cięły niemiłosiernie. Za nic im były smarowidła, ubranie i lampki. Tak więc daliśmy im solidną daninę krwi.
Jak na turystów przystało dzień rozpoczynał się poranną gimnastyką prowadzoną ze znawstwem i fachowo przez Lidkę. Mimo opinii, że Rodacy są leniwi, na trawce było tłoczno, ponieważ w porannych wygibasach brało udział 10 osób. Sukces absolutny. W ramach naukowej ciekawostki Zbyszek przekonywał nas, że jednoczesne klepanie się po główce i głaskanie po brzuszku synchronizuje półkule mózgowe, więc dzielnie głaskaliśmy i uklepywaliśmy sobie owe części ciała. A z jakim skutkiem, trudno orzec…
Jak to zwykle u łazików w zwyczaju, dzielimy się na tych którzy mogą …… odbywać długie wędrówki, jak i na tych statecznych wygrzewających się na słoneczku. Harcownicy obeszli dookolne bezdroża i ścieżki zaglądając do Jesionki, odwiedzając Wilcze i Świętna. A pozostali tuptali z godnością na placki, pierogi i inne pyszności.
Wieczorami zaklinaliśmy śpiewem pogodę i komary. Pogoda dała się obłaskawić a komary, oczywiście, nie. A tak ładnie Paweł akompaniował a Lidka dwoiła się i troiła wyszukując radosne piosenki.
Czas bez wysiłku, to czas stracony, dlatego szefostwo – Paweł arbiter i pomysłodawca, Kaja bardzo skrupulatny sędzia – asystent i Lidka osobistość do specjalnych poruczeń zorganizowali igrzyska w czterech konkurencjach. Zawodnicy [posługujący się wzrokiem w goglach] niewidomi bez tych twarzowych ozdób zmagali się w:
- konkurencji zegar [chodzenie na azymut]
- slalom z laską pomiędzy kijkami.
- turlanie piłką do bramki
- marsz na orientację.
Emocji było wiele, bo i piłka wędrowała na boki i zegar gubił wskazówki, nie wspominając o odchyleniach lewo i prawoskrętnych od źródła dźwięku. I tu panie dały popis umiejętności. Pięć pań ex quo zajęło równorzędne miejsca. A panowie? Panowie zostali daleko w tyle….
Ale za to panowie pokazali co potrafią na jeziorze. Trzech morsów biło rekordy odległości a jedna morsica dzielnie im sekundowała, ale tylko w pobliżu drabinki. Woda jak marzenie, cieplutka i zielona z powodu glonów i butelkowch żyjątek.
Nie samym trudem człowiek oddycha, stąd mięliśmy dwa miłe spotkania grillowe, jedno w ośrodku a jedno w Świętnym w urokliwej starej chacie, gdzie pysznił się stary kredens, wiekowe lampy i szydełkowe serwetki na drewnianych stołach. Jakaś antyczna wialnia, jakaś lokomobila, smukły kołowrotek. Było przesympatycznie i nastrojowo. I aby dziatwa nie dokazywała zbytnio, ksiądz dobrodziej obdarzył nas dobrym słowem i pobłogosławił.
Było jeszcze mnóstwo atrakcji, a to wyprawa na piwo noteckie, wyprawa do stanicy harcerskiej Hufca z Wałbrzycha, kilka kijkowych przebieżek.
Słowem było cudnie!
Impreza dofinansowana została przez PCPR i MOPR