Turnus we Władysławowie

Na krańcu Polski.

Susza w Poznaniu, krajobraz prawie stepowy. Tęsknimy do wody, do dużej wody. A gdzie ją znajdziemy, jeśli nie w okolicach Helu i zatoka i otwarte morze i jeziora i las. Kaszuby wabią nas. Wszystko co się zamarzy turyście.

Dzień pierwszy – sobota – 06.06. Grupa jest liczna – 38 osób i nader zróżnicowana kondycyjnie i wiekowo. Ale mamy wypróbowane, kompetencyjne cztery osoby kadry, która panuje nad sytuacją. Ponadto ambitne plany turystyczne i sportowe, ale nie uprzedzajmy wydarzeń. Baza wypadowa – Władysławowo, pomarańczowo-zielony pensjonat „Patryk” przy wdzięcznie brzmiącej ulicy Trałowej. Jak przystało na miasto portowe mamy tu ulice z których nazw można złożyć kuter rybacki wraz z załogą i całkowitym wyposażeniem.  

Lokujemy się i przydzielonych kajutach, ups… pokojach i schodzimy do kambuza na małe co nieco, oraz poznanie atrakcji przez kadrę zaplanowanych. A wygląda to bardzo poważnie : Kaja – odpowiada za turystykę, Gosia i Paweł za sprawy organizacyjne , a Lidka za rozrywkę. Wobec tego zawiązuje się gimnastyczna ósemka, która pod opieka Kai codziennie będzie uprawiać poranne ćwiczenia.

 

Dzień drugi – niedziela – 07.06.  Niedziela zapowiada się mało atrakcyjnie, bowiem pogoda jest „przekropna”. Część łazików wędruje do kościoła, część zajmuje się ulubionymi niedzielnymi sprawami. O godzinie 15 Kaja zaopatrzona w plan miasta zarządza spacer po Władysławowie, podając wiedzę w pigułce o jego dziejach.

Pierwsi ludzie osiedlili się w tym miejscu ponad sześć tysięcy lat temu. Słowiańska osada powstała w początkach  średniowiecza. Później, istniała tu wioska słowiańska – jedna z wielu na polskim wybrzeżu Bałtyku. W XIII w przyjęła ona nazwę Wielka Wieś. Jej przywilej lokacyjny pochodzi z roku 1376. Przywilej ten potwierdził w XVII wieku Władysław IV.  Po I rozbiorze Polski, Władysławowo przeszło pod panowanie pruskie. Do Polski powróciło po I wojnie światowej. Największy budynek we Władysławowie, to Dom Rybaka wybudowany w połowie lat 50-tych, jako hotel dla rybaków. Inny ciekawy obiekt to Hallerówka – drewniany domek należący przed wojną do gen. Józefa Hallera, Port we Władysławowie (położony nad otwartym morzem) jest jednym z najważniejszych portów rybackich na Bałtyku . W miesiącach letnich z portu pasażerskiego można wypłynąć statkiem w rejs po Bałtyku, co solennie sobie przyrzekliśmy. Port, a dokładnie zachodni falochron pełni rolę mola i i jest chętnie odwiedzany. Dla upamiętnienia wielkich polskich sportowców na fragmencie promenady w 2000r powstała Aleja Gwiazd Sportu . Swoją gwiazdę posiadają tu m.in.: Irena Szewińska, Halina Konopacka, Kazimierz Deyna, Robert Korzeniowski, Andrzej Supron, Jerzy Kulej, Janusz Kusociński, Kazimierz Górski, Dariusz Michalczewski “Tiger” i wielu innych… Czas wracać, ponieważ po kolacji zaplanowano wstępne zajęcia strzelania z broni długiej i krótkiej.

Dzień trzeci – poniedziałek – 08.06. Wypad autobusem do Gdyni. Obowiązkowa trasa bazylika, Kamienna Góra, Wybrzeże z plejadą jednostek pływających. Wieczorem po kolacji gościmy dwóch rutynowych przedstawicieli języka i folkloru kaszubskiego. Trochę gawęd, kilka zdań i piosenek w języku kaszubskim ze słynnym „Alfabetem”. Dostajemy szczyptę rybackiej tabaki aby należycie kichnąć. Rewanżujemy się gościom „Nadwarciańskim grodem” . Kończymy wieczór już we własnym gronie śpiewając turystycznie piosenki a głównie słuchając solowego występu Lidki, obdarzonej silnym głosem.

Dzień czwarty – wtorek – 09.06. Wyprawiamy się do Kuźnicy Helskiej i dokonujemy podziału grupy na wytrawnych piechurów i spacerowiczów. Piechurzy – w tym miłośnicy nordic-walkingu maszerują brzegiem morza. Zdają egzamin kijkowe tandemy: Gosia i Paweł „PAGO” i Jurek i Zbyszek „ZIJ” Mamy w nogach około 14 km, zanim docieramy do celu. Po kolacji uaktywnia się sekcja strzelecka. 

Dzień piąty – środa – 10.06.  Pogoda znowu ponura i przekropna. Przejażdżka kutrem ma posmak sztormu. Wieje i kiwa. Samą przejażdżkę nazwaliśmy „wytknięciem nosa poza port” Ale dobre i to. Wilkami morskimi nie zostaliśmy. Kilka osób podejmuje wspinaczkę na taras widokowy „Domu Rybaka”. A jest to wędrówka po 200 kręconych schodach. Ale widok roztaczający się na wszystkie strony świata wart jest trudu. Panorama wspaniała. Można ją podziwiać także przez lunetki stanowiące wyposażenie tarasu. Wieczorem Attache Kulturalny – Lidka zarządza „miganą” miłą sercu Poznaniaków potańcówkę. Towarzystwo hula przy muzyce elektronicznej. 

Dzień szósty – czwartek – 11.06. – Boże Ciało.  Święto wielkiej rangi, przeto dzień wolny od zajęć. Przez Władysławowo przetacza się burza z grzmotami i błyskawicami. Ale na osłodę otrzymujemy w darze wspaniała tęczę ginącą w granatowej tafli Bałtyku.  Po obiedzie chętni ćwiczą pracę z bronią długą i krótką. 

Dzień siódmy – piątek – 12.06.  Znowu trzeba zmienić plan działania. Pada, pada i pada. Między prysznicem a siąpaniem mała przebieżka po plaży. Ale to tylko namiastka wędrówki. Kilka osób na wzór morsów postanawia skorzystać z dobrodziejstwa olimpijskiego basenu i wyprawia się do pływalni aby zrobić kilkadziesiąt solidnych okrążeń. Pozostali smęcą się przy oknach rozpłaszczając nosy na szybach.  

Dzień ósmy – sobota – 13.06.  Nadal pada. Można się rozpłakać powiększając niebieskie łzy. Tylko wyborowi strzelcy ćwiczą laserowo i w goglach.Po kolacji radosne tuptanie na miganej. 

Dzień dziewiąty – niedziela – 14.06. Wymodlona na niedzielnym nabożeństwie pogoda. Po obiedzie idziemy raźno do Wąwozu Chłapowskiego najbardziej malowniczego zakątka Nadmorskiego Parku Krajobrazowego . Idziemy tą  malowniczą doliną i podziwiamy piękno nienaruszonej przyrody oraz napotkane okazy fauny i flory, takie gatunki jak: rokitnik, dzwonek okrągłolistny, jałowiec, a żarnowiec miotlasty, którego żółte kwiaty przeplatane z kwiatami dzikiej róży nadają temu miejscu niezapomniany widok. Na całej jego długości wąwozu  wytyczone są ścieżki z pięknie wkomponowanymi ławeczkami, poręcznymi kładkami i schodkami ułatwiającymi spacer, czyniąc go bardziej przyjemnym, a wiejący od morza wiatr z dużą dawką jodu powoduje, iż czujemy się orzeźwieni i zrelaksowani. Wąwóz kończy się na plaży.  Wszystko to podziwiamy idąc stromą ścieżka obok kęp żarnowca i ukwieconych spłachetków zieleni. Wracamy plażą obserwując kutry wyciągnięte wysoko na klif. A całość jest ozłocone słoneczkiem. Nareszcie wraca uroda tej krainy.

Dzień dziesiąty – poniedziałek – 15.06. 

Koniec Helu – czyli Hel. Jesteśmy bardzo  ciekawi fok, portu, oraz prezydenckiej ostoi, [jeśli będzie dane ją zobaczyć]  Spacerując po urokliwym miasteczku staraliśmy się poznać jego przeszłość i teraźniejszość. Pierwsza notatka o Helu pojawiła się w dokumentach krzyżackich w roku 1378, kiedy to Wielki Mistrz Winrich von Kniprode nadał tej słowiańskiej osadzie prawa miejskie. Od tamtego czasu nastąpił systematyczny rozwój miasta. Datą przełomową w dziejach miasteczka był rok 1892, kiedy zbudowano tutaj port, a potem zakład kąpielowy. Od tej pory zaczęli na Hel zjeżdżać coraz liczniejsi kuracjusze.  Dziś Hel to miejscowość żyjąca z turystyki.  Ciekawym pomnikiem przeszłości są na Helu stare chaty rybackie i karczma, wybudowana w XVIII w. Innym, cennym pomnikiem przeszłości jest poewangelicki kościół św. Piotra przekształcony w Muzeum Rybołówstwa. Miasto  oferuje turystom  malownicze zakątki i zabytki a przede wszystkim Fokarium, które jest częścią Stacji Morskiej Ośrodek istnieje od 1999r. pierwsza podopieczna to foka Balbina  Foki niegdyś były traktowane przez rybaków jako szkodniki. I były masowo zabijane  Na szczęście teraz sytuacja  się zmieniła na ich korzyść,  Zwiedziliśmy także marinę, oraz stanowiska obronne z czasów II wojny światowej. Chwilę zadumaliśmy się przy pomniku St. Żeromskiego, oraz przy zachwalanych checzach Kaszubów z ubiegłego wieku. Wieczorem śpiewamy turystyczny repertuar piekąc przy ognisku kiełbaski i chlebek nanizany na szpikulce.

 

Dzień jedenasty – wtorek – 16.06.  Wyprawa autokarowa po Ziemi Kaszubskiej – Władysławowo – Puck –Władysławowo.  Dyplomowany przewodnik grup turystycznych p. Wiesia snuje opowieść o Helu. Jest to najdłuższy polski półwysep. Ma niezwykle piękne, piaszczyste, szerokie plaże, czyste morze i sosnowe lasy ciągnące się kilometrami od początku do samego końca półwyspu.

Pierwszy popas turystyczny - to zamek   w Rzucewie. ,który miał bardzo bogatą historię i wielu właścicieli. Był plądrowany i burzony  Od 1996 roku znowu urzeka swym pięknem pełniąc rolę hotelową.  Po zwiedzeniu zamku wracamy do Pucka , aby rzucić okiem na pucką marinę, pomnik gen. Hallera i zabytkowy kościół. Najważniejszymi zabytkami Pucka są: gotycki kościół św. Piotra i Pawła, stojące przy głównym rynku kamienice z XVII i XIX w oraz dawny budynek ratusza.. Atrakcją turystyczną jest także port. Powstał on we wczesnym średniowieczu. W XVI i XVII wieku stacjonowała w nim flota królewska, a w okresie międzywojennym – okręty marynarki wojennej.  Obecnie port służy rybakom i żeglarzom.    Zahaczamy o Żarnowiec . W 1246 założono tu klasztor cysterek. Klasztor kilkakrotnie był najeżdżany i plądrowany, po reformacji opactwo podupadło, zgromadzenie cysterek rozwiązano     i sprowadzono na ich miejsce benedyktynki z Chełmna. Dziś żarnowiecką wspólnotę tworzy  27 mniszek. Klasztorny dzień rozpoczyna się o 5.20. Siostry odprawiają jutrznię, rozmyślają, pracują w polu i ogrodzie, oprowadzają turystów po opactwie, a na koniec dnia modlą się i odmawiają różaniec.  Po wysłuchaniu długiej nostalgicznej opowieści snutej cichym głosem opuszczamy klasztor w zadumie.                    Docieramy do kolejnego etapu. do tzw. Lisiego  Jaru, który stanowi rozcięcie erozyjne pomiędzy Rozewiem a Jastrzębią Górą o głębokości 50 metrów i stromych zboczach porośniętych bukowym lasem.. Zwiedzamy jeszcze neogotycki kościół parafialny pw. Katarzyny Aleksandryjskiej w krokowej i wracamy do Władysławowa. 

Po kolacji mamy podniosłą uroczystość – okrągłe 30 lat małżeńskiej doli [zawsze] i niedoli [czasem] obchodzą Lidka i Paweł. Otrzymują od nas stosowne słowa uznania i życzenia na dalszą wspólną drogę a także okolicznościowe prezenty. Dostojni jubilaci podejmują nas smakowitym tortem i herbatką. Jest sympatycznie i rodzinnie. A potem tańce, hulanka, ale bez swawoli. 

 

Dzień dwunasty – środa – 17.06.  

Pogoda słoneczna. Wieje rześko od morza. Zapowiada się dobry wypad do Jastrzębiej Góry i pobliskiego Rozewia aby wreszcie powędrować plażą do Władysławowa. Do Jastrzębiej docieramy autobusem.  

Nazwa tej miejscowości pojawiła się w 1848 roku i związana była z najwyższym wzniesieniem – Habischberg. Za narodziny kurortu uznawany jest rok 1920, kiedy  zaczęła się zabudowa tej pięknej nadmorskiej okolicy.Ta typowo letniskowa miejscowość już w dwudziestoleciu międzywojennym zdobyła sporą sławę  . W willi “Grzybek” przebywał marszałek Rydz-Śmigły, z kolei w willi “Mewa” – marszałek Piłsudski, a w gospodzie “Nad Lisim Jarem” – prezydent Ignacy Mościcki. Upamiętniamy pobyt w kurorcie zbiorowym zdjęciem pod Gwiazdą Północy pamiątkowym obeliskiem, który wyznacza najdalej wysunięte na północ miejsce w Polsce. Obelisk powstał w 2000r..

Tutaj grupa dokonuje podziału na spacerowiczów – ci pozostają w miasteczku, oraz traperów, którzy jadą do następnego etapu, którym jest Przylądek Rozewie. Nazwa Rozewie po raz pierwszy pojawiła się w 1939 roku. Utworzony tu został rezerwat przyrody, w którym najokazalszym zabytkiem jest las bukowy, liczący ponad 200 lat. Najsłynniejszym zaś zabytkiem tej niewielkiej miejscowości jest najstarsza latarnia morska na polskim wybrzeżu Bałtyku. Istniała już pod koniec XVII w. Dzisiaj mozna oglądać latarnię wzniesioną w I połowie XIX w. Świeciła do początków XX w. Teraz to już tylko pomnik przeszłości jak i tablica pamiątkowa poświęcona Stefanowi Żeromskiemu oraz muzeum latarnictwa. Tereny Rozewia w znacznej części porośnięte są sosnowymi lasami, wśród których ukryte są liczne prywatne domy letnie.

Zbiegamy stromymi schodami na plaże i uzbrojeni w kijki raźno wędrujemy do Władysławowa. Grupa niewielka – 10 osób, ale jaka żwawa. 

Wieczorem strzelcy ćwiczą z broni krótkiej a pozostali grypowicze wędrują na plażę. Zachód słońca jest niepowtarzalny, kolorowy i tajemniczy.  

Dzień trzynasty – czwartek – 18.06. 

Całodzienna wyprawa do Gdańska, Oliwy i Sopotu. A jest co zwiedzać, więc tylko na zasadzie Motława po prawej, Długi Targ po lewej. Ponieważ kronikarza złożyła podstępnie niemoc, przeto ciekawych odsyłam do bedekera poświęconego Trójmiastu. 

Wieczorem strzelcy nadal ćwiczą z broni krótkiej a pozostali grypowicze wędrują na plażę. Zachód słońca jest jak zwykle niepowtarzalny, kolorowy i pełen pierzastych chmurek.

Dzień czternasty – piątek – 19.06. 

To już ostatnie chwile nad Bałtykiem i ostatni wypad na Hel. Pogoda przekropna i pełno wilgoci. Jedziemy do Juraty i Jastarni, które położone są w środku Mierzei Helskiej.

Dzień piętnasty – sobota – 20.06. 

Żal odjeżdżać, choć pogoda nas nie rozpieszczała. Ale były tu takie pola i takie lasy. Zieleń kipiała, przelewała się z przydrożnych rowów zdobnych w maki i bławatki, oraz mniej znane kwiatki. Ach, powędrować miedzami i dróżkami. Ale niestety – czas powrotu. 

Jeszcze tylko ostatnie tęskne spojrzenie z za szyb autokaru i do następnego udanego wypadu.