Turnus w Darłówku

 Tegoroczny turnus odbył się w Darłówku w ośrodku „Korsarz”. Organizatorem tego turnusu już po raz drugi była Fundacja  „Razem na szlaku”  Miejscowość i ośrodek były nam  znane bo gościliśmy tam trzy lata wcześniej i miło wspominaliśmy tamten pobyt. W tym roku również wszystko pięknie się zapowiadało, bo pogoda była wymarzona jak na pobyt nad morzem, a do Darłówka miał nas zawieźć wygodny autokar.

Niestety od początku zaczął prześladować nas jakiś pech.

Najpierw Lidkę dopadła rwa i znalazła się w szpitalu. Nie było pewności , czy pojedzie na turnus. Rano w dzień wyjazdu zjawiła się jednak na miejscu zbiórki i wszyscy ucieszyli się bardzo, że będzie miał kto prowadzić wieczory integracyjne.

Potem autokar, a właściwie bus spóźnił się  prawie dwie godziny i wcale nie był taki wygodny jak wcześniej obiecywał właściciel firmy.  Na szczęście kierowca okazał się bardzo sympatycznym i odpowiedzialnym człowiekiem. Do Darłówka dotarliśmy bezpiecznie, Czekali tam na nas Kasia i Paweł. Rozdali nam klucze do pokojów, byśmy mogli szybko zanieść do nich swoje bagaże i zasiąść  do pierwszego turnusowego posiłku.  Wieczorem  na spotkaniu informacyjnym Paweł przedstawił nam bardzo ambitny program pobytu. Zapowiadało się ciekawie. Zgodnie z kilku letnią turnusową tradycją zostaliśmy podzieleni na cztery rywalizujące ze sobą grupy.  Tym razem były to „manewry marynarki wojennej”. Rywalizowały ze sobą „krążowniki, pancerniki, niszczyciele i łodzie podwodne” wykonując  bardzo pokojowe zadania. Był więc festiwal piosenki morskiej, konkurs opowieści morskich i konkurs geograficzny. Odbyliśmy oczywiście „wielką podróż morską” statkiem po Bałtyku .„Wielka bitwa morska” rozegrała się między jedno, dwu i trójmasztowcami na papierowej planszy i to był jedyny wojenny akcent manewrów. Była oczywiście gimnastyka poranna , spacery po plaży. spotkania przy ognisku, wieczorne przyjaciół rozmowy przy piwie lub drinku i obowiązkowa degustacja pysznej flądry.

Mielibyśmy bardzo miłe wspomnienia z tego turnusu , gdyby nie. ….No właśnie, gdyby nie kilka nieszczęśliwych wydarzeń. które zakłóciły sympatyczną atmosferę spotkań. Na 32 osoby na długie spacery po plaży wychodziło tylko ośmioro uczestników. Pozostali nie oddalali się zbyt daleko od ośrodka, bo im coś dolegało a to kolano, a to kręgosłup. Taka to była „marynarka wojenna” Paweł żartował, że to „pesel „ jest winien. Jednego dnia źle poczuła się Aldonka. Rok temu miała wylew, więc Paweł wezwał pogotowie, na szczęście nie było to nic poważnego .Ale kiedy Kaja – nasz dobry duch, nasza niestrudzona miłośniczka pieszych wędrówek- upadła bezwładnie na beton falochronu i potłukła się tak, że pogotowie zabrało ją do szpitala, powiało grozą.  My straciliśmy ochotę do zabawy. Następnego dnia Kaja wróciła zabandażowana i obolała, było nam smutno i już nie cieszyła nas piękna pogoda i bliskość  morza. Ostatni dzień w Darłówku był zimny i deszczowy. Znowu czekaliśmy na autokar, tym razem nawet cztery godziny. Do Poznania wróciliśmy wieczorem i tu te