Styczeń - luty 2009

Jaki to będzie rok, czas uchyli zasłony i łazikowy ludek ujawni swoją różnorodność.  

 25 stycznia Lidka nasz rzecznik prasowy i attache kulturalny udzieliła wywiadu w „Sygnałach Świata”. Rzetelnie opowiedziała o dokonaniach i planach klubu na rok bieżący. Mówiła rzeczowo, bez ozdobników, choć Klub działający siłami społecznym ma się czym pochwalić. 

 

28 stycznia „Przyjęcie dla głupca” - Licznie, ponieważ ponad 30 osób obejrzało to przedstawienie. Autor Francis Veber. Taki pozornie kankan i pióra na kapeluszu – Lekkie, łatwe i przyjemne – Niby komedia. A mi było smutno. Lubimy się śmiać, a powodów do uciechy rzeczywistość dostarcza codziennie bez liku. Czy polityka w naszym kraju nie przypomina “komedii pomyłek”, a skład kolejnych rządów – “komedii charakterów”?Kłopot w tym, że gagi sytuacyjne, raczej żenują niż śmieszą. Na pewno jednak trudno o bardziej trafny tytuł. Fabuła Webera kojarzy się trochę z tekstami Woody’ego Allena. Główny bohater, Pierre Brochant ma piękną młodą żonę, opływa w dostatki, pija drogie wina i kolekcjonuje malarstwo W wolnych chwilach razem z przyjaciółmi organizuje niezwykłe przyjęcia – kolacje dla głupców. Gospodarze zapraszają na nie, nieświadomych niczego nieznajomych, których uznali za wyjątkowych przygłupów, a następnie przez cały wieczór bawią się ich kosztem. Przed jedną z imprez Pierre doznaje urazu kręgosłupa – wypada mu dysk, co unieruchamia go na kanapie. W drzwiach staje tymczasem kolejna ofiara – niepozorny Francis, rozwodnik, urzędnik, a prywatnie – maniak makiet popularnych obiektów, które własnoręcznie konstruuje z zapałek. Nieświadomy niczego François urządza głównemu bohaterowi prawdziwe piekło, jakby mszcząc się za jeszcze nie zaznane krzywdy. Pobieżnie i powierzchownie zarysowane charaktery. Ich obecność potęgowała jedynie wrażenie pośpiechu, jakbyśmy wszyscy mieli za chwilę pognać do domu na rzeczywistą kolację przed telewizorem, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku bycia na kulturalnej rozrywce. Morał (“zanim będziesz się z kogoś śmiał – pomyśl, kim sam jesteś”) sprawił, że poczułam się jak na widowni szkolnego teatrzyku. Dla mnie spektakl jest przykładem chałtury, której oby było na naszych scenach coraz mniej. Szkoda czasu.

 

30 stycznia - zebranie informacyjne W ubiegłym roku został wybrany nowy zarząd klubu, który objawił plany klubowych atrakcji na bieżący sezon. - dwutygodniowy turnus we Władysławowie : spotkanie we Wieleniu. wyprawa poznawcza do stolicy Z imprez stałych w tym roku – jak zawsze – „Herbatki u Małgorzatki” Ponadto spotkamy się na   biesiadzie karnawałowej i spotkaniu wigilijnym. Oprócz tego tradycja rajdowa nie zaginie, bowiem w trzecią sobotę lub niedzielę każdego miesiąca będziemy wędrować po urokliwych trasach w okolicach Poznania.Zarząd postanowił klubowiczów bardziej usportowić, stąd od stycznia zgłosił akces do Stowarzyszenia Sportowego Niewidomych „CROSS” . Utworzone zostały cztery sekcje :  turystyczna,  strzelecka,  pływacka, tańca sportowego. Marzy się nam sekcja nordic – walking , czyli chodzenia z kijkami, ale na rejestracje tej sekcji trzeba zaczekać aż CROSS do niej „dojrzeje”.Jest to sympatyczna forma ruchu, także dla osób niewidomych i technicznie łatwa.W związku z tym tłok się uczynił ogromny przy stolikach rejestratorek. Gosia otworzyła kantorek składkowy , a Kaja zapisywała chętnych na wypoczynek wielodniowy. Lidka obdarzała planami imprez i informacjami , jaka impreza i za ile. Bardzo udany początek.

 

19 lutego "Opowiedz, co widzisz"  Filmy z audiodeskrypcją to wynalazek całkiem świeżej daty, przynajmniej „na żywo” w Poznaniu. Owszem, można je kupić lub wypożyczyć w Bibliotece PZN. Tutaj chodziło o zwykły kinowy seans. Na początek był to polski film Zanussiego „Serce na dłoni” wyświetlony w najstarszym kinie miasta [ponad 100 lat] Muza. Dwie sympatyczne panie czytały informacje uzupełniające typu: „spojrzał na niego” „Konstanty podaje klucz” „wsiada do samochodu”, „bogaty salon”. Te komunikaty doinformowywały niewidomych o przebiegu akcji niedostępnej wrażeniom dźwiękowym. Po filmie przekazaliśmy opinie na temat audiodekrypcji. Pomysł świetny. Marzy się przynajmniej jedna sala kinowa z pętlą induktofoniczną i słuchawkami. Grupowanie niepełnosprawnych w jednym miejscu i czasie jest nie do przyjęcia, ponieważ nie wszyscy widzowie z należytą uwagą śledzą akcję. A trudno nieustannie uciszać głośnych i rozbawionych. 

 

 21 luty -biesiada karnawałowa Karnawałowa biesiada w kościele, no może nie w samej świątyni, ale w salce wynajętej za zgodą księdza-proboszcza, włodarza parafii  na Starym Zegrzu. Odświętnie odziane łaziki , panie w złocistościach i aksamitach tłumnie [49 osób] wczesnym popołudniem wkroczyli w skromne, choć sympatyczne progi parafialnego zaplecza.Stoły przybrane zielonymi jednorazowymi obrusami, plastikowa zastawa i muzyka z laptopa. Nic to! Ważne, że atmosfera sympatyczna, jedzonko na wpół z cateringu, na wpół własnym przemysłem zrobione, tudzież napitki bezalkoholowe. I biada tym, którzy bezalkoholowe uczty i pląsy ganią jako jałowe i nudne. Zabawa trwała do późnych godzin nocnych. A jakie konkursy się odbyły, a jaka ochota w ich udziale! Pod wodzą Lidki – naszego ministra kultury panie pokazały grację i wdzięk paradując z książkami na głowie, popisywały się także „słowiki” na wylosowanym tekście. Bezsprzecznie najbardziej podobała się Alusia śpiewająca do melodii „Wróć do Sorrento” tekst zaczerpnięty z brajlowskiej „Pochodni”.Zmierzyły się także dwie drużyny w sztafecie wykazując talent do zespołowej pracy. Lucynka wygłosiła „wielce uczony” wykład o differentia specifica pomiędzy stanami cywilnymi w aspekcie różnic płci. [sic!] który to wywód został nagrodzony salwą śmiechu i niekłamanym aplauzem.Na specjalne uznanie jak zawsze zasłużyło artystyczne małżeństwo Lidka i Paweł dając sympatyczną część artystyczną i do wspólnych śpiewów zachęcając. A kuchnia . Kuchnia jak u kochanej mamci, a to za sprawą Kai, Ani, Gosi i Lucynki. I ja tam byłam, fotki robiłam, aby ocalić od zapomnienia to co w nas najlepsze..

 

27 lutego Z wizytą w operze Niewielu członków łazikowej społeczności lubi operę, niemniej całkiem spora gromadka – 11 osób – zasiadła w pierwszych rzędach poznańskiej opery aby obejrzeć rzadko wystawiane dzieło Giuseppe Verdiego "Stifello" Ta mało znana opera Verdiego zadziwia: muzyką, która jest równie atrakcyjna jak w innych, najbardziej znanych dziełach tego kompozytora, oraz librettem, dotykającym rzadkiej w operach tematyki i w dodatku nie kończy się tragedią. Dlaczego więc o “Stiffeliu” mało kto słyszał? W przewodniku operowym ani słowa. Brak popularności dzieła wynika zapewne z faktu, że opowiada o romansie żony pastora, a w XIX w. był to temat, którego nawet nie poruszano w rozmowach towarzyskich. Być może z tego względu opera została zapomniana. Mnie podobała się Monika Mych jako Lina – niewierna żona Stiffelia, która już na początku akcji żałuje swojej chwili słabości. Silny głos o szlachetnej barwie wzrusza od samego początku: w akcie I, gdy żałuje zdrady, w III – gdy spowiada się mężowi. Przejmująco w finale brzmi jej modlitwa z chórem. Atrakcyjnie obsadzona była też partia tytułowa. Sylwester Kostecki jako pastor Stiffelio przekonująco wcielił się w postać, którą miotają silne emocje. Z jednej strony zazdrość i gniew zdradzonego męża, a także chęć natychmiastowej zemsty. Z drugiej – pragnienie życia zgodnie ze słowami Chrystusa, za którym poszedł wybierając drogę kapłańską. W akcie II na cmentarzu Stiffelio w odruchu zazdrości chce zabić Raffaelego i wtedy słyszy słowa: “Pamiętaj, kim jesteś”. Tę jego walkę wewnętrzną podkreśla wyjątkowa scenografia – wizualizacje typu memento.Także realizatorzy postawili na wierność epoce. Nawiązują do niej kostiumy, symbolicznie stara się też odnieść scenografia. Ciekawy był pomysł schodów. najpierw z powodzeniem udają wnętrze zamku hrabiego Stankara, a na koniec – kościoła, w którym Stiffelio spotyka się z wiernymi. To pomysłowy zabieg, współgrający z librettem i wyglądem postaci. Dalej jednak jest nieco dziwnie. W II akcie Lina modli się na grobie swojej matki. To cmentarz, na którym pomniki mają kształt wielkiej dłoni albo bliżej nieokreślonej bryły. O ile w tym przypadku scenografię można jeszcze tłumaczyć walorami estetycznymi tej sceny, o tyle zupełnie niezrozumiała jest w finale. Stiffelio spotyka się z wiernymi, czyta im fragment Biblii – przypowieść o cudzołożnicy. Na koniec, tak jak Jezus, zwraca się do ludzi: “Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem”. Zdrada Liny zostaje jej przebaczona. “Bo tak mówi Bóg”. Przy realistycznym podejściu do dzieła Verdiego, w takiej scenie adekwatny byłby symbol Boga, w którego tak bardzo wierzy Stiffelio i jego lud. Tymczasem oglądamy coś bardzo atrakcyjnego wizualnie, ale kojarzącego się raczej z wnętrzem jakiejś pogańskiej świątyni słońca. Chyba, że światło to emanacja przebaczenia.Ale dość wybrzydzania Faktografku!