Razem... na Roztoczu

W tym roku pojechaliśmy na Roztocze. Roztoczański Park Narodowy jest przepiękną ziemią, bogatą w pamiątki historycznej sławy, chwały i klęsk nie tylko polskiego oręża, narodowych zrywów i bohaterstwa, zapobiegliwej gospodarności panów na Zamościu i mniej znanych postaci. Chodziliśmy po zielonych szlakach do zapomnianych cmentarzy, mijając kapliczki i przydrożne krzyże, których tutaj pełno, zwiedzaliśmy kościoły i miejsca kultu, muzea i unikalne zakątki.

Dobry przewodnik, miłośnik przyrody i dziejów ojczystych, to skarb nieoceniony. Mieliśmy szczęście spotkać takiego. Pan Tadeusz Macocha znał nie tylko historię i teraźniejszość Roztocza, ale zajmująco opowiadał i pokazywał osobliwości przyrodnicze - drzewa, rośliny, ciekawą konfigurację terenu. Z kolejnych baz codziennie wyruszaliśmy na ciekawe wyprawy do Osuch, gdzie poległo 1500 partyzantów, do urokliwych miejscowości pełnych zabytków: Górecko Kościelne, Strzebrzeszyn z pomnikiem chrząszcza, Zamość, Zwierzyniec, Czartowe Pole, ścisły rezerwat przyrodniczy Sopot, Kazimierz, Sandomierz, Krasnobród, ze znanym miejscem kultu maryjnego i "złotym" kościołem Dominikanów, dawny szlak Grodów Czerwieńskich i przepiękną zagrodę-skansen w Guciowie. Tutaj mieliśmy możliwość posmakować tradycyjnych potraw regionu. Zwiedziliśmy okolice Józefowa i jego osobliwość - słynny kamieniołom. Zrobiliśmy także wypad do Lwowa, o którym napiszę przy sposobności. A wszystkie te wspaniałości podbudowywał swoją wiedzą i barwnymi historiami nasz nieoceniony przewodnik.

Każdy szanujący się turysta ma jakąś maskotkę na szczęście - zielony kamyk, starą mapę, menażkę. My także mamy przemiłą maskotkę w postaci Gapci - jamnikopodobnej suczki, niestrudzenie drepczącej na szlaku i pilnie baczącej, czy aby wszystko jest w porządku i nikomu krzywda się nie dzieje. Toteż "rozpuszczamy" swoją maskotkę łakociami i pieszczotami, za co odwdzięcza się, obszczekując psim sopranikiem wszelkiej maści intruzów.

Wszak nie samymi wędrówkami turysta żyje. Nie ma mowy, aby nie było posiad przy ognisku, opowieściach i śpiewie. Chętni, a raczej chętne, zbierały siły, aby poćwiczyć aerobik, prowadzony przez niewidomą koleżankę Elę Szczepańską. No i pan Tadeusz sprawił nam niespodziankę. W "zieloną noc" nawiedził grupę z rodzinką i oto rozległ się jego gromki okrzyk: "Ognisko, ogniiiisko". W niespełna 10 minut obsiedliśmy krąg i w nagrodę łaziki pałaszowały solidną porcję zebranych przez naszych gości czarnych jagód i truskawek. Na koniec pobytu urządzono "burzę mózgów" na temat tego, co można ulepszyć, poprawić, aby następne wyjazdy były jeszcze bardziej satysfakcjonujące. Szef wysłuchał, zanotował i zachował do przemyślenia. Małego psikusa sprawiło nam PKP, ale od czego organizacyjna sprawność? Telefonicznie zatrzymaliśmy lubelski pociąg i grupa niezwykle sprawnie przemieściła się do niego.