Na weekend do Karpicka

Dzień pierwszy Do Karpicka jedzie grupa. I ja i ja też Bo nie zmoże grupy upał, I mnie i mnie też! Śpiewaliśmy sprawnie ładując się o 15.30 do wolsztyńskiego autobusu. A była też nas gromada 31 łazików i trzy psy. Na dworcu wolsztyńskim sprawne przeorganizowanie- bagaże i osoby mniej sprawne jadą samochodami, pozostali szwędacze, brzegiem jeziora i lasami pieszo. Upał, uff.! Uzbrojeni w pokaźne bukłaki z wodą raźno tupiemy3 km. w kierunku bazy. Z folderu wiemy, że Ośrodek jest interesujący. Korzystna lokalizacja. Dogodne połączenia z Poznania. Goście mają możliwość korzystania z rowerów i sprzętu pływającego (rowery wodne, kajaki, łódź wiosłowa z dołączanym silnikiem elektrycznym). To brzmi apetycznie Na trasie mamy miłe psie atrakcje. Argo- czarny labrador rodem ze Słowacji pracujący u Mariusza jako przewodnik daje popis pływacki, ku nieopisanej zazdrości Gapci. A my zostajemy obdarzenie obfitym prysznicem. Tak nawiasem mówiąc zazdrościmy ulubieńcowi tej kąpieli. Nareszcie ukochane domki, cień i pryyyyysznic. Wieczorem Paweł podaje program. Nocne pluskanie a jutro Skansen. Wybieramy się więc na nocne pływanie. Woda jak marzenie i spokój. Z tego stanu rzeczy oczywiście korzysta w pełni Arguś i daje taki popis możliwości sportowych, że pokładamy się ze śmiechu, oczywiście nieco mu zazdroszcząc

Dzień drugi Grupa dzieli się jak w dniu pierwszym łaziki i"jeźdźców mechanicznych". Raźno ruszamy do skansenu, Entuzjastycznie wpadliśmy w nieco senną atmosferę obiektu z radosnymi okrzykami "prosimy o chlebuś wiejski ze smalczykiem i kiszonym ogóreczkiem"! Dobry duch skansenu p. Jerzy zaspokoił nasze pragnienia z szybkością godną najwyższej pochwały. Rozsiedliśmy się przeto na ławach oddając się radości kosztowania, smakowania a oblizywania się. Przednie jadło! Rzetelnie zwiedziliśmy chaty, stodoły, spichlerze, gumna, kuźnie i wiatrak. Poczym pożegnawszy sympatycznego gospodarza udaliśmy się w drogę powrotną. Pokrzepieni obiadkiem oddajemy się zajęciom własnym, a to kąpanko-pluskanko, a to kajaczki i rowerki. A i sjestę poniektórzy uprawiali na tarasach domków. Wieczorem, hurra, niespodzianka. Ania Wolsztyńska-Piestrzyńska [pochodzi z tego zacnego miasta] zafundowała braci grupowej pyszne ciasto, kiełbaski grylowe i chlebuś wiejski-pychotka. Kolejka do tzw"repety" była okrutna, tak, że Kaja, Lucyna i Ania nie mogły nadążyć z zaspakajaniem apetytów. Na cześć fundatorki daliśmy koncert naszych ulubionych szlagierów, oczywiście Lidka śpiew i Paweł gitara. Piękny wieczór pełen gwiazd i klubowej atmosfery. Więc mnie od nienawiści ochroń, I od pogardy mnie zachowaj. Zaśpiewaliśmy na zakończenie spotkania.

Dzień trzeci Entuzjaści pluskania o godzinie siódmej biegną nad jezioro. Następnie pełen luz, można iść do kościoła [3 km] można na kąpielisko lub popływać. Potem smaczny obiadek i ostanie łapanie okazji, czyli kąpiel i pływanie. Spakowane bagaże jadą na stację PKP w towarzystwie"jeźdźców". Pozostali dzielnie tupią. Nieoceniony Jurek wspomaga nas jako taxi-osobowo-bagażowe. Tak, że zastajemy bagaże w wagonie i p. Sylwestra i Anię"Szczecińską" na posterunku. Gapcia oczywiście daje koncert niechęci do munduru [konduktora] i zawzięcie wymyśla mu sopranikiem. Argo lekceważy takie spory, machając leniwie ogonem. O 21.30 jesteśmy w Poznaniu, sprawdzenie, czy wszyscy niewidomi mają opiekę i rozwiązanie jeszcze jednej udanej imprezy klubowej.