Kwiecień 2009

 4 kwietnia; Wiosenny Rajd  Biskupice – Tuczno

Droga, wierzba sadzona wśród zielonej łąki,
Na której pierwsze jaskry żółcieją i mlecze.
Pośród wierzb po kamieniach wąska struga ciecze,
A pod niebem wysoko śpiewają skowronki.
Wśród tej łąki wilgotnej od porannej rosy
Idą sobie radośnie łaziki kontemplując zielone warkocze wierzb pochylonych puszystą mgiełkę drobnych liści na drzewach i mrugające z przydrożnych niw złote mlecze. Na trasie Paweł i Zbyszek testują nowy wynalazek kijkowy, czyli uprząż. W przenośni i dosłownie przewodnik niewidomego ma na ramionach paski od plecaka do których zamontowane są elastyczne linki przymocowane karabińczykami do pasa osoby niewidomej. Takie oprzyrządowanie sprawdza się znakomicie, ponieważ pozwala na synchronizację kroków i daje partnerom swobodę ruchu. Halinka i Jola także są zadowolone z takiej formy współpracy z przewodnikiem. Postanawiamy przeprowadzić jeszcze kilka prób w zróżnicowanym terenie aby pomysł ostatecznie opatentować.Rajd tradycyjnie kończymy obiadkiem w Tucznie i zaliczywszy 11 km tuptania wracamy autobusem do Poznania.

 

5 kwietnia;  "Wio kijniku"

To nie chochlik psotnego Worda, ale mały neologizm, skoro jest koniku, dlaczego nie może być „kijniku”? Paweł wyraźnie czuje niedosyt kijkowania i skrzykuje 5 osób na dalsze testy uprzęży. Tym razem jedziemy do Radajewa. Teren nieco zróżnicowany jeśli chodzi o poziom, szlak mało uczęszczany co pozwala na rozwinięcie tempa dwójek. Paweł i Gosia w tej konkurencji są niekwestionowanymi talentami. Zasapana Marysia ledwo za nimi nadąża. W końcu ustalamy, że w przyszłości Zbyszka przejmie bardziej sprawny pilot. Na trasie spotyka nas pierwsza niespodzianka. Stado pięknych trójkolorowych piesków rasy basset. Rozbrykane, dwoiły się i troiły, dokazywały wesoło powiewając ogonkami niczym chusteczkami. Okazało się, że ich właściciele robią na tej trasie spotkania dając pupilom okazję do pobiegania i nabrania kondycji. Przed zakończeniem trasy nastepna niespodzianka. Mijając dwóch starszych panów zajętych około samochodu usłyszeliśmy okrzyk pełen zadziwienia i entuzjazmu – „Tej, patrz, babcia ciągnie dziadka” I czy nie warto uprawiać nordic walking?

13 kwietnia; Lany poniedziałek

 Tego jeszcze nie było aby klubowa sekcja tak gorliwie pracowała. Gdy większość rodaków czciła jajeczko i kiełbaskę, kijkowcy hajda na szlak. A sprawa była poważna. Nadal testujemy pracę w dwójkach, łącząc przyjemne z pożytecznym. Trasa przyjazna z Radajewa do Poznania. Zaliczamy ją bez kłopotów. Zaglądamy także na Łowisko. Jest to zespół stawów hodowlanych, w których wędkarze moczą nieco inne kije. Cisza i spokój. Można posiedzieć, pogrzać się słonku, posłuchać ptaszków i mruczenia źródełka. Szkoda, że zakątek zaśmiecony i zaniedbany. Widocznie ludzie nie potrafią inaczej funkcjonować, tylko w tonach puszek i plastikowych butelek.

16 kwietnia;  Odkrywanie trasy  

  Dobrym zwyczajem postanowiliśmy sprawdzić trasę rajdu z Murowanej Gośliny do Tuczna. Wszystko zaczęło się znakomicie. W Murowanej Goślinie znaleźliśmy szlak rowerowy R2 i raźno ruszyliśmy między zabudowaniami wielce piaszczystą drogą. Ale cóż to by była za trasa gdyby nie było niespodzianek. Nasz szlak zaczął się gubić, owszem pełno większych i mniejszych dróżek bez jakichkolwiek oznaczeń. Zaczęliśmy wędrować na tzw. nos. Wreszcie spotkaliśmy grupę studentów wydziału leśnego, ale i oni nie byli zorientowani jak dojść do Tuczna. Minęliśmy uroczy klejnocik leśnego jeziorka i wybraliśmy najbardziej uczęszczaną, najszerszą drogę i solidnie zmęczeni dobrnęliśmy do… Kicina – miejscowości sporo od Tuczna oddalonej. W efekcie radosnej eksploracji zamiast planowanych 13 km zrobiliśmy 23. Gdy dotarliśmy na przystanek autobusowy mieliśmy lekko ogłupiałe miny, nogi z waty a Zbyszek olbrzymi pęcherz na pięcie i to w bardzo wygodnych adidasach. Ale eksploracja udana, wręcz wspaniała.Na wszelki wypadek Paweł i Kaja uprosili Filipa aby samochodem sprawdził z nimi szlak. Nie można narażać ludzi na niepewną trasę.

 

  19 kwietnia;  Rajd Murowana Goślina -Tuczno

Na rajd stawiło się 17 wytrawnych piechurów. Odpadł Zbyszek [z powodu rzeczonego pęcherza na pięcie] i Marysia, która lojalnie pozostała z małżonkiem. Tym razem prawidłowa trasa z Murowanej Gośliny do Tuczna wyniesie 13 km. Potem zasłużony obiadek i o 16 powrót do Poznania.  

 

 

 

24 kwietnia "Kolacja na cztery ręce"

Sztukę „Kolacja na cztery ręce” wyreżyserował w Teatrze Nowym w Poznaniu znany aktor i reżyser filmowy Olaf Lubaszenko a została napisana w 1984 roku przez niemieckiego muzykologa Paula Barza (ur. 1941), autora wielu książek o muzyce baroku, w tym monografii poświęconych Bachowi i Haendlowi.I z tego też powodu jest osadzona w prawdopodobnych realiach sytuacyjnych. Autor przedstawił w bardzo intrygujący sposób zderzenie kultury wysokiej, reprezentowanej przez J. S. Bacha, z ówczesnym show biznesem, uosabianym przez F. Haendla. W niemieckim oryginale sztuka została opatrzona podtytułem „możliwe spotkanie”, bowiem opowiada historię spotkania Bacha i Haendla w zajeździe a więc przy jedzeniu trunkach i oczywiście muzyce. Wizyta Jana Sebastiana przekształca się w żywiołowy i nierozstrzygnięty pojedynek między kompozytorami. I choć postać F Haendla została pociągnięta – moim zdaniem – zbyt grubą kreską, to w ostateczności ten pozorny zwycięzca, sybaryta i ulubieniec życia okazuje się być pełen lęków i niepewności. A skromny kantor od św. Tomasza pokazuje lwi pazur. W poznańskiej inscenizacji Jana Sebastiana Bacha zagrał Witold Dębicki, Jerzego Fryderyka Haendla – Mariusz Sabiniewicz, a Mirosław Kropielnicki wcielił się w postać sługi i przyjaciela Haendla, Jana Krzysztofa Schmidta. Spektakl mądry i naszej 17 osobowej grupie sprawił wiele radości.